Geoblog.pl    pawelkaminski    Podróże    w stronę słońca    ostatnie 24h w Antigua
Zwiń mapę
2014
07
gru

ostatnie 24h w Antigua

 
Gwatemala
Gwatemala, Antigua Guatemala
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2035 km
 
Olewamy budzik o 6 i pozwalamy sobie na jeszcze chwilkę drzemki. Zbieramy się dopiero na 8. Wczorajszy sobotni wieczór był jednym z milszych. Właściciel grał na gitarze, a my upijaliśmy się lekko z pracownikami hotelu przy barze.

Łódka jeszcze nie przypłynęła i czekamy w porannym słońcu z 15 minut. Zakup kawy w San pedro zostawiliśmy na ostatni dzień przed powrotem do Antiguy.

Trochę zbyt surowo oceniłem San Pedro wcześniej. Gdy tylko się wyjdzie nad turystyczną enklawę, ukazuje się inny świat małego miasteczka. Znajdujemy sklep z lokalną kawą, z plantacji wokół jeziora. Przed zakupem prosimy o degustację, a sprzedawca zaprasza nas głębiej do swojej restauracji. Śnidanie jest bardzo dobre, kawa także. Próbujemy także czekolady. Czas w drogę. Kupujemy 4 worki mielonej kawy za Q20 i jeden większy z ziarnami za Q40. Całkiem przystępne ceny.

Obok restauracji pytam, czy nie ma przypadkiem autobusu do Antiguy. Jest ale właśnie odjechał. Szkoda, zapłacilibyśmy Q50, czyli tyle ile za łódkę do Panajachel i 4 busy, a jechalibyśmy bezpośrednio. Coż, wracamy na molo. Czekamy, aż stateczek się napełni chyba z 15 minut. Słońce pali.

Nie przypuszcamy, że najgorsze przed nami. Jest prawie 10 rano i na jeziorze wieje ogromny wiatr. Dwie pierwsze fale rzucają nami jak chcą, zrywając nas z ławeczek i walimy głowami o sufit. Zresztą nie tylko nas, wszyscy z przodu są lekko zaskoczeni. Gość prowadzący łódkę, bo kapitanem bym go nie nazwał, reflektuje się trochę i rzuca nam kawałek foli do zabezpieczenia bagaży. Oczywicie jesteśmy już na środku jeziora i ciężo cokolwiek zrobić. Kolejne fale zalewaj nas doszczętnie. Nikt już się nie śmieje podskakując na falach. Trzymamy się jedną ręką liny cumowniczej, drugą dachu i staramy się jakkolwiek amortyzować upadki na łąwkę. Nogą staram się przytrzymać brezent, aby choć trochę chronić plecaki i torby. Dziewczyna obok podaje komuś do tyłu swój telefon, bo tam mniej rzuca i jest sucho. Walczymy o przetrwanie, płyniemy już godzinę i jesteśmy cali mokrzy.
Jest to kolejny przykład jak w Guatemalii podchodzi się do spraw bezpieczeństwa, wszystko robimy na własną odpowiedzialność. Przewoźnicy maksymalizują zysk upychając jak najwięcej mogą osób. No coż. Dopływamy. Ewidentnie z tym wiatrem w grudniu to nie przypadek. Jesteśmy tak poobijani, że ledwo wychodzimy na brzeg. Aga idzie zmienić majtki, skarpetki, spodnie i koszulkę. Polar i bluzy są zupełnie przemoczone, rozkadam je na murku. Ja nie mam nic na zmianę - schnę na słońcu. Suszymy też przewodnik, aparat, i tablet, nasze telefony i portfel. Wszystko chyba działa. Siedzimy w doku z 30 minut na miłym słoneczku i patrzymy jak mijają nas inni turyści. Oni nawet nie próbują suszyć swoich rzeczy. Woda wylewa się z plecaków, widać postanowili zabrać trochę jeziora na pamiątkę - my rzeczy mamy w większości suche.

Idziemy dalej łapać chicken-bus-a do Sololi, jest w miarę pusty. Teraz jeszcze jeden do Encuentros i jeden w stronę Antiguy. Ok nie ma miejsca. Siedzimy na skraju siedzenia, trzymają się kurczowo na zakretach. Muśmy wytrzymać też cały ciężar pasażerów obok. Godzina jakoś mija i znów zmieniamy autobus. Tym razem będziemy stali. Jest koło trzeciej, jesteśmy, ale wymęczyliśmy się strasznie. Wszystko zgodnie z przysłowiemm - czas to pieniądz! Teraz zapłaciłbym Q90 za osobę za dojazd bezpośrednio z Panajachel.

Jest pełno ludzi, dziś odbędzie się coroczne palenie diabła. Zostawiliśmy plecaki i zmierzamy w stronę sceny gdzie odbywa się impreza. Jest statuła diabła. Jest straż pożarna. Jest jakiś śpiewak, a skąpo ubrane tancerki wymachują biodrami. Przynajmniej się starają. Przebrany w kolonialny strój hiszpanów wodzirej coś nawija do publiczności. Co chwile odwoluje się do sponsora - krajowego producenta piwa Gallo, bez którego nic w Guatemali się nie dzeje. Nie dokońca znamy historię tego obrzędu, ale chyba nie jest do w tej chwili takie istotne. Jacyś chłopcy polewają jeszcze statułę benzyną i układają pasy z petardami. Jest 6 i nareszcie diabel zostaje podpalony. Mam wszystko nagrane, będę zanudzał znajomych po powrocie, jak filmem z wesela. Niby spoko, ale nie traciłbym na to czasu drugi raz.

Jemy śniadanie na tarasie hotelu i obserwujemy wulkany. Fuego uracza nas paroma sporymi erupcjami. Organizujemy transport na lotnisko na własną rękę, bo w naszym hotelu trochę się nie orientują. Jest 8 grudnia, ostatni dzień podróży. Udało się.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
! Komentarze moga dodawać tylko zarejestrowani użytkownicy
 
pawelkaminski
paweł kamiński
zwiedził 3.5% świata (7 państw)
Zasoby: 25 wpisów25 5 komentarzy5 98 zdjęć98 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
05.10.2013 - 15.10.2013
 
 
05.10.2015 - 23.10.2015
 
 
08.11.2014 - 07.12.2014