Żeby się dostać nad jezioro Atitlan trzeba zmienić autobus przynajmniej 3 razy. Jest podobno autobus pod szyldem "Transporte de Mendoza", który jeździ bezpośrednio do Panajahel, ale z powodu parady w centrum miasta zmieniono miejsce odjazdów busów, a wiele pojazdów utknęło w korkach przed miastem i nie mogliśmy go znaleźć. Jeden busik zabrał nas do skrzyżowania Encuentros, kolejny - już duży autobus szkolny - do Sololi, gdzie przesiedliśmy się do kolejnego, jadącego do Panajachel. W Panajachel przesiedliśmy na stateczek i po pół godzinie byliśmy w Santa Cruz la Laguna.
Tym razem nie popelniliśmy poprzedniego błędu i zostaliśmy po właściwej stronie jeziora z widikiem na wulkany. Jest 11 nad ranem, słońce pięknie oświela dwa stożki najbliżej jeziora. Chmury powoli nachodzą na góry, ale jezioro jest jeszcze spokojne. Siedzimy w hostelu zaraz przy wodzie i nie możemy się napatrzeć. Na horyzoncie widać dymiący wulkan Fuego, do tego wszystkiego koliber zbiera nektar z kwiatów, a za nimi znów wulkany. Dobre miejsce dla amatrów oświadczyn :) Nie możemy zrozumieć znudzonych min innych turystów siedzących na tarasie wokół nas, może są tu już od miesiąca.
Miasto na wzgórzu jest nijakie, a stroma, kręta droga, w pełnym słońcu może przyprawić o zawał serca. Już lepiej przejść się wzdłuż brzegu po przygotowanych, drewnianych pomostach. Jutro rano wypożyczymy kajak, potem pływanie, piwko i pewnie poplyniemy do San Pedro po kawę z tego regionu, jedną z lepszych jakie piłem w życiu.
Pogoda jest dużo lepsza, niż przed miesiącem. Chmury już nie zchodzą z otaczających nas gór i niebo wieczorem jest czyste i wiadać gwiazdy, może troche bardziej wieje, ale może to i przypadek.